W środę 8 lutego 2004 roku, gościem Klubu Huberus był Andrzej Szaniawski - znany myśliwy, naukowiec, ekspert FAO (Organizacja Wyżywienia i Rolnictwa ONZ).
Spotkanie, jak zwykle, rozpoczął sygnał "Powitanie" w wykonaniu zespołu Janusza Gocalińskiego "Pasja" i Marcina Sendala. Prezes Klubu, Julian Kędzierski powitał licznie zgromadzonych gości i przypomniał podstawową zasadę obowiązującą podczas środowych spotkań - wszyscy mają prawo wypowiadać swoje poglądy i każdy wychodzi z klubu z własnym zdaniem. Poinformował też zebranych, że kronikarzem Klubu została Joanna Leśniak. Jej zadaniem będzie nie tylko prowadzenie na bieżąco kroniki, ale też odtworzenie działalności Klubu od momentu jego powstania na podstawie zgromadzonej dokumentacji. Po krótkim wstępie swoją gawędę o polowaniach egzotycznych rozpoczął nasz Gość.
Andrzej Szaniawski, jako ekspert FAO, przebywał w Mongolii, Wietnamie, Beninie i Republice Środkowo-Afrykańskiej. W latach 1974-1979 pracował w Mongolii, gdzie był doradcą rządu. Wtedy było tam mnóstwo argali i innego zwierza. Pozyskiwanie pantów spowodowało jednak wyniszczenie jeleni, które obecnie są pod ochroną. Przez ostatnie lata nastąpiły w tym kraju bardzo niekorzystne zmiany związane z komercjalizacją łowiectwa.
Ceny polowań w Mongolii są niezmiernie wysokie, zwłaszcza na argali (największa owca na świecie). Może z nim konkurować jedynie Marco Polo. Populacja tego gatunku, jak na ogromne łańcuchy gór Ałtaju, nie jest zbyt liczna. Kiedyś rocznie strzelało się ok. 30 sztuk tych zwierząt, obecnie kilkanaście i trzeba czekać na odstrzał kilka lat. Polowanie na argali jest niezwykle trudne, szczególnie dojście zwierzyny na odległość strzału. Trzeba się czołgać między skałami i podejść na ok. 300 m. Andrzej Szaniawski strzelił argali, którego trofeum zaliczane jest do czołówki światowej.
Bardzo trudne są też polowania na koziorożce. Podchodzi się je w skarpetach, spadający najmniejszy kamyk może bowiem spłoszyć te zwierzęta.
Zupełnie inne polowania są na lądzie afrykańskim. Andrzej Szaniawski opowiadał o polowaniach w Beninie. To kraj położony w zachodniej Afryce nad Zatoką Gwinejską. Świat zwierząt reprezentowany jest głównie przez ssaki sawanny: słonie, bawoły, antylopy i lwy. Istnieje tam prawdziwa plaga kłusownictwa. W tamtejszym parku narodowym stałe były przypadki nielegalnych polowań na słonie. Wówczas za ciosy słonia kłusownicy mogli dostać ok. 1000 dolarów, a zarabiali kilka dolarów. To sprawiło, że uprawiali ten proceder ryzykując własnym życiem. Kłusownik potrafił doczołgać się do słonia i skłuć go zatrutą dzidą, po czym uciekał. Gdy słoń go dopadł, a bywały takie przypadki, po człowieku zostawały jedynie fragmenty odzieży i tylko w ten sposób można go było zidentyfikować.
Myśliwi europejscy polując w Afryce używają broni ogromnych kalibrów, natomiast afrykańscy kłusownicy strzelają do słoni z broni o mniejszych kalibrach celując w nadgarstek. Słoń się przewraca i wtedy skłuwają go dzidą. Straż łowiecka w Afryce mawia: dobry rok, to taki, w którym zabije się więcej kłusowników, niż kłusownicy zabiją zwierzyny. To stwierdzenie może nas szokować, ale z pewnością świadczy o rozmiarze problemu kłusownictwa w Afryce i zagrożeniu dla tamtejszych zwierząt dziko żyjących.
Gawęda Andrzeja Szaniawskiego była niezwykle interesująca. Krzysztof Morow, który polował z Andrzejem Szaniawskim w Mongolii, opowiedział takie oto zabawne zdarzenia:
"Pojechaliśmy do sekretarza mongolskiej partii rządzącej, żeby ustalić pewne szczegóły. Przydzielono nam tłumacza, który jak się okazało, nie mówił po rosyjsku i nie mogliśmy się z nim porozumieć. Andrzej powiedział o tym sekretarzowi, a on na to: - Tak, tak, nic nie szkodzi - to wspaniały komunista".
Spotkanie w sympatycznym gronie i oczywiście przy kuflu dobrego piwa trwało do późnych godzin, wychodziliśmy z Klubu w doskonałym nastroju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz